Pisać o Indiach to pisać jak o połowie Europy. W kraju tym żyje ponad miliard ludzi, zajmując powierzchnię większą niż 30% Europy. Dlatego też o kraju krąży tyle opinii, wielorazowo sprzecznych ze sobą. Jak na razie przyjechaliśmy może 10% kraju, choć pewnie nawet nie tyle. To, co jest powtarzalne w każdym z odwiedzonych miejsc to dwie rzeczy: niespotykany nigdzie indziej dotąd brud i bałagan oraz losowa jakość jedzenia. Mam wrażenie, że to era nierozkładalnego plastiku pogrąża ten kraj. Pewnie do tej pory, tak jak teraz, Hindusi wyrzucali śmieci na ulicę, które po miesiącu same rozkładały się. Od czasu pojawienia się plastiku góry śmieci rosną i rosną. Władze reagują i zachęcają do sprzątania w wielu miejscach. Pewnie potrzeba czasu.
Drugi problem to higiena, szczególnie jedzenia. Nie ma większego znaczenia, czy pójdzie się do, wyglądającej na ekskluzywną, restauracji, czy też kupi jedzenie na ulicy. I tu i tu Loperamid może być niezbędny. Czasem zbyt często… Wydaje mi się, że częściej można zaufać restauracjom w miejscach turystycznych. Prawdopodobnie bardziej znają nasze żołądki i biorą je pod uwagę przy przygotowywaniu jedzenia. A jeśli już uda się trafić w takie miejsce, to rzeczywiście kuchnia hinduska jest bardzo urozmaicona i pełna świeżych, soczystych owoców.
Podróż po Indiach zaczęliśmy od przeludnionego Mumbaju (25 mln) i szybko stamtąd uciekliśmy. Miasta są pełne biedy, nawet gdy przewodnik określa je – tak jak Mumbaj – za najbardziej ekskluzywne. Codzienność Mumbaju to przeludnione pociągi miejskie, bezdomni i trąbienie na każdego z byle powodu lub bez powodu. Indie lepiej zwiedzać omijając jakiekolwiek duże ośrodki.
Dlatego też lepiej stamtąd uciec i pojechać na plażę, która w porównaniu do reszty jest naprawdę czysta, nie ma na niej zbyt wielu turystów (jeśli tylko ominiemy Goa), a Hindusi w okolicznych wioskach są naprawdę chętni do pomocy i nie widzą w turyście jedynie skarbonki. Niejednokrotnie Hindusi chcieli ustąpić nam swoje miejsce w pociagu, pomóc w znalezieniu miejsca, ostrzec przed czymś. To, że jest ich aż tylu powoduje, że ich indywidualizm jest bardzo okrojony i bez skrępowania wychodzą do nas z otwartymi ramionami. Żeby jednak nie skupiać się tylko na tym, w jakich warunkach żyją tutaj ludzie, należy mocno podkreślić, że Hindusom w życiu jest dużo trudniej niż typowemu mieszkańcowi Europy. W ich oczach nie widać jednak smutku, ale pokorę, zmęczenie i nadzieję. Przy tak niewyobrażalnej ilości ludzi można im pozazdrościć jednego – totalnego braku agresji i ogromnej wytrwałości. Czesi przy nich to agresywne bestie:-)
Pierwsze wrażenia z podróży po Indiach byłyby niepełne, gdyby nie dorzucić do nich wszechobecnych muciek i Hindusów proszących o jedno selfie z nami. Dzień bez selfi z Hindusem dniem straconym!