Jeszcze podczas studiów usłyszałem od mojego współlokatora Irańczyka o irańskiej gościnności. Nie do końca mu wtedy wierzyłem – w końcu każdy stara się zachwalać swój kraj. Kiedy to jednak przyjechaliśmy do tego kraju, jego słowa okazały się 100% prawdą. Ze wszystkich odwiedzonych krajów Iran jest najbardziej gościnnym.
Zaczęło się niewinnie – na granicy główny kierownik przejścia granicznego ubrany w garnitur powitał nas w swoim gabinecie i wręczył nam powitalne batoniki. Jego oficjalny ubiór nie przeszkadzał w tym, aby poruszać się po swoim gabinecie na bosaka – po pięknych perskich dywanach.
Potem było już coraz milej – na ulicy ludzie zaczepiali nas – i choć nie znali języka, to zapraszali na herbatę, częstowali owocami i słodyczami. W stolicy kraju – Teheranie – kontroler biletów w metrze wpuścił nas na teren stacji za darmo – kasując bilet na swoją kartę. Irańczycy przy tym nie pozwalają w żaden sposób się odwdzięczyć czy wytłumaczyć, że za bilety możemy zapłacić jak każdy.
Pełnię irańskiej gościnności można poznać na Couchsurfingu. Jak w mało którym kraju warto tu napisać request publiczny, dzięki któremu to sami zainteresowani goszczeniem Irańczycy zgłoszą się do nas. Dla nich wyjazd za granicę jest często niemożliwy (problemy z wizami), dlatego traktują Couchsurfing jako możliwość poznania osób zza granicy, ich kultury i obyczajów.
Nasi wspaniali Couchsurferzy nie tylko ugościli nas pysznym irańskim jedzeniem, ale za każdym razem znaleźli czas, aby pokazać nam miasto. Szczytem gościnności okazał się Vahid z Esfahanu, który wziął specjalnie dla nas dwa dni wolnego, za wszystkie wejścia do obiektów płacił z własnej kieszeni i nie pozwolił nam na oddanie tej kwoty. Na szczęście na koniec udało nam się odwdzięczyć mu wręczając mały prezent.
Gościnność i uprzejmość irańską można też poznać w środkach komunikacji, gdzie co kilka minut ktoś zaczepia nas z pytaniem, jak nam może pomóc, gdzie chcemy się dostać. Jedna z napotkanych dziewczyn narzuciła drogi tylko po to, aby pojechać z nami do miejsca, które chcieliśmy odwiedzić. Zaproponowała nam też wspólny wypad nad morze. To wszystko dzieje się podczas kilkuminutowej rozmowy z osobą świeżo spotkaną na ulicy.
Kolor twarzy wyróżnia nas z tłumu, co cały czas czuliśmy w postaci wzroku skierowanego w naszą stronę, ale też wielu pomocnych rąk, bez których zwiedzanie Iranu byłoby dużo trudniejsze.
Na koniec jeszcze kilka słów o zdjęciu, które wyróżnia ten wpis.

W taki oto sposób (herbatką z kostkami cukru i paczką daktyli (przepysznych irańskich daktyli!) przywitał nas Asad – kierowca TIRa, z którym zjechaliśmy pół Armenii i który dowiózł nas aż pod samą granicę z Iranem. Ale to historia na osobny wpis, bo jak to często bywa, nie obyło się bez przygód:)